Turcja to często wybierany cel podróży i wakacji przez tysiące turystów. Mnie osobiście skusiła jeszcze bardzo dobra i ciepła pogoda w październiku. No dobra, powiedzmy też sobie szczerze, że ekonomiczny argument też tutaj zagrał. Możemy upolować bardzo dobre hotele w przyjemnych dla portfela cenach. A że tym razem postawiłam na totalny hedonizm, to 5* miało znaczenie.
Nie będę się natomiast skupiać na tym, czy oczekiwania vs. rzeczywistość stoczyły bój, a opowiem o rzeczach, które najbardziej zwróciły moją uwagę w Turcji.
1. Dolmusze, czyli transport i komunikacja w Turcji
Dolmusz, czyli mały busik, który transportuje cię z punktu a. do punktu b. Busy te często maja za przednią szybą umieszczony numer i miejsce, gdzie się konkretnie kierują. Możemy spotkać też busy z samymi nazwami miejscowości bez żadnych numerów. Kursy same w sobie jednak wcale nie są intuicyjne i proste.
Brak rozkładów jazdy, wyznaczonych miejsc, przez co dokładnie przejeżdża transport, brak stałych godzin odjazdu oraz oznaczeń, gdzie np. się przesiąść, powodują lekką konsternację. By nie skupiać się jedynie na narzekaniu, są też plusy :)
Lokalni ludzie obserwują, co się dzieję wokół nich. Jeżeli dostrzegą zagubionego i niepewnego turystę, podchodzą i skinieniem głowy pytają, gdzie leży problem. Wystarczy rzucić nazwę miejsca lub hotelu, gdzie chcesz się pokierować, a wskażą odpowiednie miejsce, czy kierunek drogi. To bardzo miłe i czuć taką opiekę i przyjazne nastawienie.
Kierowcy, często trąbią. Nie jest to jednak kwestia frustracji, jak u nas, a wręcz przeciwnie. Trąbią by się przywitać, by zwrócić uwagę, że jadą i mogą cię zabrać. Przystanek wyznaczasz ty i twoje potrzeby. Jeżeli będziesz chciał wysiąść, to kierowca zatrzyma się nawet na rondzie, żaden problem. Jak zobaczysz, że właśnie nadjeżdża, a nie jesteś na przystanku, to też drobnostka, wystarczy, że machniesz ręką, a kierowca cię zabierze. Płacisz, kiedy chcesz. Na początku, na końcu, w środku trasy. Kierowca się nawet o to nie upomina. Zdziwiło mnie to jak on rejestruje, że w ogóle pobrał od kogoś opłatę. Miałam wrażenie, że jest to dla niego drugorzędna sprawa, czy ktoś zapłaci, czy mu się zapomni ;) Nie dostaniesz natomiast biletu, paragonu, czy innego kwitka. Nie rejestrują tego (w moim mniemaniu) w żaden sposób. Zapłacisz natomiast w tureckich lirach, euro, czy dolarach.
W większych autobusach jest możliwość rezerwacji miejsc. Podzielone są one jednak na płcie. Kobieta nie powinna raczej siedzieć obok obcego mężczyzny, chyba, że jest to jej mąż. Oczywiście turyści nie muszą się do tej kwestii stosować.
2. Wizerunek Ataturka i turecka flaga
Turcy mają bardzo oddany stosunek do pierwszego prezydenta Republiki Tureckiej – Ataturka. Wszędzie, w barach, sklepikach, restauracjach można spotkać jego wizerunek. Na ulicach, chodnikach są umieszczone pomniki, które podkreślają, jak wielką wartość ma dla nich ta postać. W oknach zwykłych domów, często powieszona jest flaga. Widać ogromną dumę i patriotyzm, jakim Turcy pałają do swojego kraju.
3. Targowanie się
Wiedziałam, że targowanie się to wręcz obowiązek, ponieważ sprzedawcy tego oczekują. Początkowo miałam z tym duży problem i raczej płaciłam kwotę, jaką usłyszałam. Później postanowiłam jednak przełamać pierwsze lody i okazało się to super frajdą i nawiązywaniem relacji. Mówi się, że ceny są podbijane przez Turków nawet o 50%, tak by nawet po twardych negocjacjach otrzymać satysfakcjonującą dla nich kwotę.
Pierwsza sytuacja, to jakaś drobnostka. Handlarz podał kwotę 15 lir. Ja na to, że dam 10. Zapytał tylko czy płacę gotówką, a kiedy potwierdziłam, że tak, od razu dobiliśmy targu. Jak widać, odwaga popłaca i trzeba próbować pokonywać swoje słabości :) Później już było tylko lepiej, a dopiero na koniec oświeciło mnie, że „poker face” to tylko element negocjacji. Z uśmiechem na twarzy wspominam ostatnie zakupy. Pytając o cenę, dostawałam jedynie odpowiedź „good price”. Kiedy zaczęłam dopytywać ile dokładnie wynosi ta good price, dostawałam odpowiedź „best price believe me, what size” :) Widocznie to działało bo zostałam w tym sklepie, gdzie finalnie zakupy wyniosły 420 lir. Twardo natomiast zaoponowałam, że jest to za dużo. Sprzedawca mówi, że ok 400. Ja na to, że nie ma mowy 350. I zaczęliśmy klikać na kalkulatorze swoje propozycje i mimo, że niejednokrotnie słyszałam, że jest to ostateczna propozycja stanęło, gdzieś po środku, a sprzedawca z ogromnym uśmiechem i entuzjazmem przybił piątkę i w ramach podziękowań przytulił i poklepał po plecach mojego partnera :) Krotko po tym jeszcze chwilę rozmawialiśmy skąd jesteśmy, a wychodząc i dziękując po turecku, dostaliśmy kolejne uśmiechy, a płeć męska uściski dłoni.
Nie sposób też nie wspomnieć, że sprzedawcy od razu typują, jakiej narodowości jesteś. Nie jednokrotnie bez pudła usłyszałam: „Cześć. Moja żona też Polka, chodź, mam najlepszego kebaba”, „Dzień dobry, ale poczekaj”, „Za darmo, 5 euro” czy totalny wygryw marketingowy „Moja galaretka, taniej niż w twoja biedronka”. Oczywiście wszystko po polsku. Angielski też jest w cenie, więc nie ominęło mnie częste „Check my shop my lady, check my shop”. Także pro tip! Dla Turków, to że się targujesz to prawdziwa przyjemność i doceniają twardych zawodników :)
4. Palenie i alkohol
Z racji, że Turcy wyznają Islam, spożywanie alkoholu nie do końca jest dobrze widziane. Statystycznie ok. 5% na całym świecie spożywa alkohol. Turcy podobno jednak mocno zawyżają te statystyki, ponieważ nieco mniej przestrzegają tej zasady. To, że troszkę tego alkoholu spożywają, nie oznacza jednak, że zobaczysz pijanego Turka na ulicy. Co to, to nie. Nie kupisz alkoholu w sklepie w godzinach od 22:00 do 6:00. Prawnie jest to zakazane. Jeżeli już go natomiast kupisz w innych godzinach, możesz go spożywać, gdzie chcesz, nie ma żadnego zakazu.
Bardziej popularne używki dla samych lokalsów to mocna kawa, alkohol, papierosy i fajka wodna. Tak sobie rekompensują rygor nad używkami alkoholowymi. Stąd też nie do końca przestrzegany jest zakaz palenia w niektórych miejscach. Turcy potrafią się do niego nie stosować.
5. Koty
Koty. Wszechobecne koty w Turcji. Hotel, plaża, chodnik, centrum miasta, nieważne. One są wszędzie. Niby niczyje, a jednak wszystkich. Każdy je karmi. Z reguły są tez bardzo ładne i zadbane. Na ulicach pozostawione są miski z jedzeniem i woda. Ich obecność jest czymś normalnym, a wszyscy są do nich bardzo przyjaźnie nastawieni. Sama wybrałam się też na spacer tylko po to, by je nakarmić. Po chwili miałam obok siebie już całkiem pokaźną gromadkę, chętną na konsumpcję przekąsek.
6. Mokre desery
O baklawie, chałwie i lokum chyba każdy już wie. To, co mnie zaskoczyło, to wszystkie inne ciasta, pączki, pączusie. Co więcej, ciężkie od swojej mokrości. Nawilżone do granic możliwości słodkim syropem. Powiedziałabym, że to trochę jakby biszkopt, ale w ekstremalnie mokrej postaci. I jak nie uważam, żeby to było super pyszne i do pałaszowania codziennie, to wersja soczystego ciasta czekoladowego absolutnie skradła moje serce. I tak, tą opcją można delektować się dzień w dzień!
7. Sedeso-bidet ;)
Kwestia sedesu jest bardziej z przymrużeniem oka ale uważam, że jest warta uwagi. Mianowicie, każdy szanujący się sedes w Turcji, ma zamontowaną opcję… hmm… kranu? Tak, to chyba coś na zasadzie kranika. Na ścianie umieszczony jest kurek, którym uwalniamy strumień wody by zadbać o swojej higienę. I czy samo w sobie jest to higieniczne wg. mnie jest to kwestia sporna, to sam zamysł, trzeba przyznać, że jest na prawdę niezły ;)
A ciebie, co najbardziej zaskoczyło w Turcji? Koniecznie podziel się ze mną swoimi ciekawostkami w komentarzu :)