Jedziemy z Poznania do Warszawy pociągiem TLK. Wsiadamy do zmodernizowanego, nowoczesnego, bezprzedziałowego wagonu. Układ siedzeń jak w małym samolocie pozwala na swobodne wyciągnięcie nóg, gniazdko elektryczne umożliwia podłączenia laptopa, wysuwane stoliki na postawienie napojów lub innych podręcznych rzeczy. Cena biletu normalnego w 2 klasie? 51zł. Za te pieniądze pokonujemy trasę 306 km. w 2 godziny i 55 minut.
Wsiadamy do pociągu TLK we Wrocławiu. Wysiądziemy w Krakowie. Wagony 2 klasy w składzie pociągu z pewnością dawno nie widziały hal, w których modernizuje się tabor kolejowy. Wszystko skrzypi, rdzewieje, nie domyka się. Gniazdek elektrycznych w przedziałach nie ma. Te w przejściu nie działają. O wyciągnięciu nóg nie ma mowy, bo ktoś zawsze siedzi naprzeciw. Trudno jest wyjść tym, którzy siedzą pod oknem. Muszą najpierw pokonać wystające kończyny pozostałych 6 współpasażerów. O wysuwanych stoliczkach można zapomnieć, a więc wypicie kawy podanej przez pracownika Warsu jest dość trudną sztuką. Cena? W 2 klasie płacimy 48zł. Za tą kwotę pokonujemy trasę prawie 270 km. w 4 godziny i 40 minut.
Wniosek? Średnia prędkość, komfort, czas w jakim pokonujemy jeden kilometr są przeróżne od trasy jaką pokonują pociągi TLK, jednak cennik mamy identyczny. Czy nie można dostosować ceny do komfortu i czasu przejazdu pociągami TLK? Czy kiedykolwiek absurdy PKP staną się tylko historią, którą będzie można wspominać z przymrużeniem oka?