Lotnisko w Warszawie, środek tygodnia, tuż po 9 rano. Ustawia się niewielka kolejka do odprawy bagażowo – biletowej. Rozglądamy się i typujemy, kto w tym sznureczku będzie przestrzegał, jak nam się wydaje jedynie teoretycznych, restrykcji odnośnie bagażu podręcznego. Nasza ekipa ma w głowach zapamiętane wcześniej wzrokowo kosze pomiarowe. Staramy się wychwycić osoby, które potencjalnie zabiorą ze sobą na pokład bagaż podręczny przekraczający dozwolone wymiary i wagę.

Podchodzimy do młodzieńca, który nie pozostawił bagażu rejestrowanego przy odprawie. – Zamierzasz zabrać tą walizkę na pokład? – pytamy, uprzednio tłumacząc w jakim celu tu przyszliśmy. – No tak, dokładnie – odpowiada. – A czy twój bagaż spełnia restrykcje co do wymiarów i wagi – dociekamy. – Nie, na pewno nie. Ważyłem walizkę w domu. Dźwigam prawie 15 kilo. Często latam z UK do Polski lowcostami i nie „rejestruję” bagaży, sporo na tym oszczędzając.

Ile jest takich osób? Skala jest trudna do oszacowania. Jedno jest pewne. Nikt, ani z pracowników lotniska, ani z linii lotniczych z przyrządami pomiarowymi nie sprawdza, czy aby bagaż spełniał dozwolone wymiary i wagę.

Ile tracą na tym linie lotnicze? Tego dokładnie pewnie i one same nie są w stanie oszacować. Wiemy jednak, że paliwo to dla przewoźników lotniczych znacząca część ich wszystkich kosztów. Im samolot cięższy, tym więcej paliwa zużywa, a co za tym idzie, generuje większe koszty.

Przypadek spotkanego przez nas młodzieńca nie miałby raczej negatywnych skutków w regularnych liniach. Te zazwyczaj pozwalają zabrać bagaż rejestrowany, który wliczony jest w cenę biletu. Ponadto dopuszczalna waga takiego pakunku wynosi znacznie więcej niż 14 kilogramowa walizka naszego brytyjskiego emigranta.

Gdybyśmy jednak zastanowili się ile mogą tracić  linie niskokosztowe w takich przypadkach, to przestaje dziwić, że rozważają one wprowadzenie dodatkowych opłat za bagaż podręczny. Byłoby to również zgodne z wyznawaną choćby przez Ryanaira zasadą, że to pasażerowie powinni decydować, za co chcą, a za co nie chcą płacić.

Sporo pomysłów europejskie lowcosty zaczerpnęły do tej pory od swoich amerykańskich odpowiedników. Ciekawe, czy Ryanair i Wizz Air pójdą w ślady Spirit Airlines – amerykańskiego taniego przewoźnika, który ogłosił niedawno, że od swoich pasażerów będzie pobierał opłaty za każdą sztukę bagażu podręcznego. Ile? „Jedyne” $45.

Przeczytaj także: Kontrowersyjne pomysły Ryanaira. Co jeszcze wymyśli Michael O’Leary

Czyżby tylko Spirit Airlines były świadome skali pasażerów, którzy robią wszystko, by ominąć opłaty za bagaż rejestrowany u tanich przewoźników? Świadomość za pewne jest wysoka u wszystkich przewoźników. Pytanie tylko, czy to kwestia czasu kiedy opłaty pojawią się u europejskich lowcostów, czy może pomysł szybko zostanie wycofany po fali krytyki, która spadła na Spirit Airlines?

Jeśli ilość pasażerów stosujących różne sztuczki, by ominąć opłaty za bagaż rejestrowany będzie rosła, linie przerzucą te opłaty na bagaż podręczny. W innej formie, ale o tym samym i bardzo słusznie wypowiada się ten pan:

Linie lotnicze, a w szczególności przewoźnicy niskokosztowi, będą szukać alternatywnych źródeł dochodu. Jeśli będą zmuszone, podniosą też i ceny biletów, lecz prędzej zajrzą do naszych portfeli, z których zaczniemy liczyć pieniądze na dodatkowe opłaty.  Za bagaż podręczny, za schowek nad naszymi głowami na pokładzie, za skorzystanie z toalety? Wszystko wydaje się możliwe. Zastanawiamy się również, czy w przyszłości tańsze nie wyda się wysłanie naszego bagażu przesyłką kurierską?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here