Scena I. Mały głód czyli sprint do talerza?

Poprosiliśmy Pawła, by opowiedział nam o typowych zachowaniach polskich turystów, jakie zaobserwował pracując jako kelner za granicą. Oto pierwsze z nich.

Restauracja hotelowa serwuje kolacje np. w godzinach 19 – 22. Jest to przedział czasowy, który pozwala na wykarmienie wszystkich gości w komfortowych warunkach. Założenie piękne, jak jednak wygląda to w rzeczywistości? Niewiadomo, czy z powodu wielkiego głodu, czy instynktownej potrzeby rywalizacji, o godzinie 18.30 przed wejściem do restauracji pojawiają się już rzesze wygłodniałych urlopowiczów. Ich błędny wzrok zapowiada szturm na wszystko, co tylko nie ucieknie z talerza.

– W niektórych przypadkach animatorzy muszą regulować przepływ osób, aby nie stworzył się zator przy kurczaku z grilla, czy misie z oliwkami – opowiada Paweł.

W dobrych hotelach nie ma miejsca na braki w menu, więc szturm na pierwszą turę makaronu czy lokalnych deserów nie jest gwarantem zaspokojenia głodu.

Scena II. Zaradny Ja!

Szwedzki stół w hotelowej restauracji to bezbłędny miernik kultury.

– Nie raz widziałem, że ktoś zawsze stara się być lojalny wobec swoich przyjaciół. więc w przypadku, gdy już stanie naprzeciwko stołu z dipami, to blokuje go do czasu, aż wszyscy jego kompani nie zdołają z niego skorzystać – tłumaczy nasz kelner.

– Nieważne przy tym, że jego kolega jest dopiero przy ryżu i przed nim jeszcze daleka droga. Poczucie dotarcia do celu i „załatwienia czegoś poza kolejką” napawa go dumą. Osoba stojąca obok niech czeka, skoro jest niezaradna i mało przebiegła – dodaje nasz rozmówca.

Scena III. Piramida żywieniowa

Przychodzi wygłodniały gość i w swym zdeterminowaniu postanawia „w pełni wykorzystać” ofertę, za którą zapłacił. Nakłada więc na talerz, tyle jedzenia, ile tylko potrafi zmieścić.

W drodze do stolika gubi pomniejsze elementy swej przemyślnie ułożonej piramidy i zazwyczaj zjada zaledwie część z niej.

– Marnując jedzenie łamie podstawową zasadę savoir vivre, mówiącą o tym, że przy bufecie na talerz nakładamy jedno danie, zjadamy, następnie nakładamy następne itd., aż do pełnej satysfakcji. Jednak zawsze tylko takie ilości, jakie zdołamy zjeść – tłumaczy podstawowe zasady Paweł.

Z tym wiąże się także kolejny problem. W przypadku nieznanych potraw, nakładamy tylko odrobinę, aby skosztować. Pozostawianie ledwie tkniętego talerza z egzotycznymi owocami, czy innym lokalnym przysmakiem nie należy do dobrych obyczajów.

Scena IV. Nie ma jak u mamy!

Nawiązując do lokalnych przysmaków należy pamiętać, że jeżeli jedziemy do kraju odległego geograficznie i kulturowo to należy nastawić się na poznawanie nowych smaków. Nie szukajmy na południu Europy bigosu, w krajach arabskich wieprzowiny a na wyspach Oceanu Indyjskiego sernika i żurawiny. Wyjazdy są po to, aby poszerzać swoje horyzonty, a tłumaczenie, że bez domowych specjałów to nie można porządnie zjeść jest dość zaściankowe.

– Najciekawsze są przypadki, gdy gość objada się na każdym posiłku, a po powrocie do domu stwierdza, że cierpiał katusze, gdyż nie było codziennie jego ulubionej zupy na obiad – mówi Paweł.

Nie tylko Polacy

W narzekaniu na niechlubny zwyczaj rodaków nie może też zabraknąć przyjrzenia się zwyczajom innych nacji. Tabliczki z informacją o zakazie wynoszenia jedzenia w zagranicznych hotelach można spotkać też w języku m. in. angielskim i niemieckim, jak też rosyjskim.

Jak się okazuje nie jest to wyłącznie nasz narodowy zwyczaj. Najbardziej zaskakuje fakt, że praktykują go obywatele zamożniejszych nacji i to nawet w Polsce, w której ceny, w porównaniu do ich zarobków, nie są wysokie.

W niektórych polskich hotelach od dawna umieszczone są tabliczki w języku niemieckim i angielskim. W przypadku Niemców można powołać się na ich pragmatyczność i oszczędność. Jeśli chodzi o Anglików, to znani są już w Polsce ze swojego zamiłowania do dobrej zabawy, choć w rodzimym kraju są raczej powściągliwi. I choć w swoim kraju jedzenia nie wynoszą, to już w Polsce taką okazją nie pogardzą. Być może przybysze z Zachodu traktują Polskę jak kraj „drugiej kategorii”, w którym można w końcu zignorować wszelkie reguły dobrego obyczaju.
Wynoszenie jedzenia ze stołówek podczas wakacji z pragmatycznej strony to oszczędność, zwłaszcza dla niezbyt zamożnego turysty. Z perspektywy restauratorów to bezkarna kradzież, którego to określenia nie chcą przyjąć do wiadomości klienci.

W ich świadomości funkcjonuje przeświadczenie, że kupili nieograniczoną ilość jedzenia. Skoro uwaga „Zabrania się wynoszenia jedzenia” jest zbyt „delikatna”, może zatem warto pomyśleć o umieszczeniu informacji, mówiącej wprost, że wynoszenie jedzenia to kradzież?

Zgodnie z obowiązującymi zapisami prawa (licencja autorskoprawna) bez pisemnej zgody właściciela strony www.traveladvisor.pl oraz autora tekstu żadna część jak i całość utworów zawartych na stronie www.traveladvisor.pl nie może być powielana i/lub rozpowszechniania w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób, zwłaszcza dotyczy to zamieszczania ich w innym miejscu w Internecie z podaniem źródła i/lub autora.

 

4 KOMENTARZE

  1. Wszystko ładnie i pięknie, o wadach narodowych można mówić, pisać w nieskończoność. Jacy to Polacy są niewychowani tym bardziej, bo takich jednostek nie brakuje. Ważne jednak, że autorki zwracają uwagę, że nie tylko nasza nacja wynosi jedzenie, a i że u nas nie zawsze zachowują się obcokrajowcy z klasą.

    Jedna uwaga: kwestia ustawiania się w kolejce o 18.30 wynika z określonej polityki wielu polskich hoteli. Przykładowo: wstaję na śniadanie o godzinę później, niż reszta i dla mnie już nie starcza jajecznicy. A przecież zapłaciłem. Hotele nie uzupełniają często braków w daniach.

  2. W artykule” Do syta po polsku „autorki mijają się z prawdą zapewne są bardzo młode ale to nie tłumaczy rzetelności od autorek.Chodzi mi o stwierdzenie że to wina minionej epoki PRL-u otóż moje panie za PRL-u nikt nie głodował i nie musiał się najadać na zapas ponieważ było co jeść czasy braku towarów nastały po powstaniu Solidarności był to okres stanu wojennego. Może paniom podpowiem dlaczego tak jest gro ludzi wyjeżdża na wojaże za pożyczone pieniądze więc nadrabiają tą niewygodę dodatkowym jedzeniem bo przecież czeka ich spłata tych kredytów cały rok a może i dłużej.Za czasów PRL-u nikt nie był głodny i bez dachu nad głową , dlatego prosiła bym o nie pisanie bzdur.

    • -> Lucyna
      Autorki, tak jak Ty, miały i mają prawo do przedstawienia subiektywnego punktu widzenia i zapewniamy, że wiek nie ma tu znaczenia. Czy wyobrażasz sobie sytuację, w której restauratorzy pytają:
      – A pani to za pożyczone pieniądze, które będzie pani spłacać przez rok?
      – Tak
      – A to może pani brać na zapas ile wlezie
      – A pan, za własne pieniądze przyjechał?
      – Za własne
      – A to niestety nie może pan wziąć
      Nadrabianie niewygody tylko dlatego, że jedzie się na kredyt nie jest tu żadnym usprawiedliwieniem. Kupując wycieczkę czy bilet nikt nie pyta, czy pieniądze zarobiłaś sama, ukradłaś, czy może sąsiad wyjął ze skarpety i pożyczył za ładny uśmiech.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here