catering
foto: E.Ioba / flickr.com (under Creative Common License)

Z czym kojarzą się polscy turyści za granicą? Choć chcielibyśmy sądzić, że prezentują się z najlepszej strony, to jednak rzeczywistość przedstawia się zupełnie inaczej. Polacy za granicą słyną z precedensu wynoszenia jedzenia. Są zmorą hoteli i restauracji. 

 

„Bo mi się należy”

Stosowany przez rodaków wybryk ma miejsce wszędzie tam, gdzie posiłki podawane są w postaci bufetu szwedzkiego. Oto zamiast najeść się do syta w stołówce, niektórzy robią kanapki na wynos lub wychodzą z napełnionymi talerzami.

– Zapłaciłem? To mogę wynosić tyle, ile wlezie. Dla mnie to żaden obciach – tłumaczy nam Piotr, który jeżdżąc na zagraniczne wakacje zawsze wynosi jedzenie z hotelowych restauracji.

Trzeba przyznać, że jako naród mamy duże skłonności do postawy roszczeniowej, czyli myślenia w sposób „to mi się należy”, nawet w sytuacjach, w których nie ponieśliśmy dużych kosztów.

A skąd źródło takich zachowań? Źródeł można doszukiwać się w trwającym niemalże pół wieku okresie PRL-u. Deficyt towarów sprawił, że ludzie musieli kombinować, aby zaspokoić swoje potrzeby. Nie można było przegapić okazji, kiedy miało się możliwość wziąć coś „na zapas”.

Ponadto, absurdalność przepisów sprawiła, że codziennością stało się łamanie oficjalnych reguł. Ludzie przestali traktować je poważnie. Zmiana mentalności nie dokonuje się w tak szybkim tempie jak zmiana systemu. Dlatego do dziś przetrwał zwyczaj łamania oficjalnych reguł dla osiągnięcia osobistych korzyści i chomikowania zdobyczy, bo a nuż się przyda.

Problem w tym, że takie zachowanie to nie tylko złamanie dobrych obyczajów i kompromitacja. Poprzez takie praktyki swoich gości restauracje ponoszą straty finansowe.

Przeczytaj także: Nieudane wakacje? Podpowiadamy jak skutecznie pisać reklamacje

Restauratorzy liczą straty

Nikos prowadzi hotelowy biznes w Grecji. W zimie często odwiedza Polskę, skąd w lecie przyjeżdżają do jego hotelu nasi rodacy. – Idea szwedzkiego bufetu nie zakłada, że gość ma do dyspozycji nieograniczoną ilość jedzenia, ale że może skonsumować dowolną ilość na miejscu. Restauracje przygotowują posiłki na przeciętne możliwości człowieka i na tej podstawie obliczany jest koszt, jaki ponosi klient. Dlatego wynoszenie jedzenia „na zapas” powoduje duże straty wśród restauratorów – tłumaczy nam Grek.

Jak dowiadujemy się w dalszej rozmowie, niektórzy z restauratorów podjęli kroki zwalczające nieuczciwe praktyki wczasowiczów. W wielu miejscach za granicą, zwłaszcza w Hiszpanii, można zobaczyć tabliczki z napisem po polsku „Zakaz wynoszenia jedzenia”.

Jednak i to nie jest skutecznym sposobem na odstraszenie turystów znad Wisły, dlatego często obsługa zmuszona do interwencji.

– Trudno wytłumaczyć Polakom, że płacą jedynie za to, co zjedzą na miejscu. Są zirytowani tym, że ktoś ingeruje w ich „prawa” – opowiada Nikos.

Wynosisz jedzenie? Płacisz dodatkowo

Nieskuteczność tabliczek i bezpośrednich uwag oraz związane z tym straty sprawiły, że część restauratorów decyduje się na użycie innych środków. Jednym z nich jest podawanie posiłków w formie „talerzowej”, czyli porcjowanie dań, które klient wybiera z menu.

– Powoduje to duże trudności organizacyjne i spowolnienie wydawania masowych posiłków, więc wciąż najsprawniejszym sposobem obsługi pozostaje bufet – mówi Paweł Krystkiewicz, który pracował w greckich i hiszpańskich restauracjach jako kelner.

Niektóre hotele i ośrodki wprowadziły opłaty za wynoszone jedzenie, wręcz do tego zachęcając. – Przy wyjściu znajduje się kasa, przy której pobiera się opłaty według cennika, np. kanapka 2 zł. Tym samym daje się jawnie do zrozumienia, że wynoszenie bez dodatkowej opłaty to kradzież – opowiada nam Paweł.

4 KOMENTARZE

  1. Wszystko ładnie i pięknie, o wadach narodowych można mówić, pisać w nieskończoność. Jacy to Polacy są niewychowani tym bardziej, bo takich jednostek nie brakuje. Ważne jednak, że autorki zwracają uwagę, że nie tylko nasza nacja wynosi jedzenie, a i że u nas nie zawsze zachowują się obcokrajowcy z klasą.

    Jedna uwaga: kwestia ustawiania się w kolejce o 18.30 wynika z określonej polityki wielu polskich hoteli. Przykładowo: wstaję na śniadanie o godzinę później, niż reszta i dla mnie już nie starcza jajecznicy. A przecież zapłaciłem. Hotele nie uzupełniają często braków w daniach.

  2. W artykule” Do syta po polsku „autorki mijają się z prawdą zapewne są bardzo młode ale to nie tłumaczy rzetelności od autorek.Chodzi mi o stwierdzenie że to wina minionej epoki PRL-u otóż moje panie za PRL-u nikt nie głodował i nie musiał się najadać na zapas ponieważ było co jeść czasy braku towarów nastały po powstaniu Solidarności był to okres stanu wojennego. Może paniom podpowiem dlaczego tak jest gro ludzi wyjeżdża na wojaże za pożyczone pieniądze więc nadrabiają tą niewygodę dodatkowym jedzeniem bo przecież czeka ich spłata tych kredytów cały rok a może i dłużej.Za czasów PRL-u nikt nie był głodny i bez dachu nad głową , dlatego prosiła bym o nie pisanie bzdur.

    • -> Lucyna
      Autorki, tak jak Ty, miały i mają prawo do przedstawienia subiektywnego punktu widzenia i zapewniamy, że wiek nie ma tu znaczenia. Czy wyobrażasz sobie sytuację, w której restauratorzy pytają:
      – A pani to za pożyczone pieniądze, które będzie pani spłacać przez rok?
      – Tak
      – A to może pani brać na zapas ile wlezie
      – A pan, za własne pieniądze przyjechał?
      – Za własne
      – A to niestety nie może pan wziąć
      Nadrabianie niewygody tylko dlatego, że jedzie się na kredyt nie jest tu żadnym usprawiedliwieniem. Kupując wycieczkę czy bilet nikt nie pyta, czy pieniądze zarobiłaś sama, ukradłaś, czy może sąsiad wyjął ze skarpety i pożyczył za ładny uśmiech.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here