Białe czy czerwone? Słodkie czy wytrawne? Tajskie czy Wietnamskie? Zaraz, zaraz. Tajskie czy Wietnamskie? Przecież miała być mowa o winie. I słusznie – będzie. Ale nie o tym nudnym, oklepanym winie, o którym powiedziano już chyba wszystko. Nie przeczytasz tu o starym i nowym świecie, butelkach z Francji czy Chile. Czas na coś egzotycznego – wina tropikalne.

I nie, wcale nie chodzi o wina palmowe, z ananasa czy mangostanu. Owszem, w kwestii produkcji alkoholu ludzka kreatywność nie zna granic, ja jednak jestem winiarskim ortodoksem i dlatego cieszę się, że na półkach azjatyckich sklepów coraz częściej znaleźć można wina klasyczne, z winogron – i to nie tylko importowane z dalekich i egzotycznych tu krajów takich jak Francja czy Włochy. Coraz więcej wina powstaje na miejscu, w Azji.

Może Indie?

Zanim wciągnęły mnie dalekie podróże, wolny czas pochłaniało mi właśnie wino. Chodziłem na degustacje, jeździłem po winnicach, składowałem w piwniczce co lepsze roczniki. A potem spakowałem plecak i ruszyłem do Azji myśląc, że od wina zrobię sobie przerwę.

Nie długo cieszyłem się abstynencją. Na pierwsze lokalne wina trafiłem już na początkowym etapie swojej podróży – w Indiach. O ile powstające w stanie Goa (dawnej portugalskiej kolonii) porto nadawało się do picia jedynie mocno schłodzone to zbudowane na bazie klasycznych, europejskich szczepów (Shiraz, Chenin Blanc) wina spod marki Sula Winery jakością dorównywały dobrym codziennym winom dostępnym w polskich supermarketach.

Wina z Nepalu lub Kambodży?

Z Indii ruszyłem do Nepalu. O ile w Himalajach ciężko o winnice, to z winem już nie jest tak źle. Wybór butelek w sklepiku w położonej na wysokości 4000 m n.p.m. wiosce wprawiłby w zakłopotanie właściciela niejednego sklepu winiarskiego w Polsce. Podobnie rzecz ma się w Kambodży gdzie francuscy kolonialiści zostawili po sobie między innymi dostępne na każdym rogu, chrupiące bagietki i obecne w każdym supermarkecie wina z Bordeaux, Langwedocji, z nad Loary czy Szampanii. To tu, lub do Laosu warto wybrać się na zakupy winiarskie z Tajlandii ze względu na o wiele niższe ceny i o wiele większy wybór.

Wina z Tajlandii, Bali, Chin, Wietnamu

Szybko na powrót polubiłem się z winem i ruszyłem w dalsze poszukiwania. I gdzie bym nie trafił, wcześniej czy później trafiam na winnice. Z miasta, w którym mieszkam – Bangkoku, do najbliższej winnicy mam 1,5 godziny drogi (2 godziny dalej są jeszcze 3 kolejne), a tajskie butelki wygrywają międzynarodowe konkursy winiarskie. Mowa przede wszystkim o winach z położonej na obrzeżach soczyście zielonego parku narodowego Khao Yai winnicy Granmonte, gdzie nad jakością trunku czuwa pierwsza dyplomowana enolog w kraju – Nikki Lohitnavy. A w walce z nieprzyjaznym klimatem pomagają eksperci jednego z tajskich uniwersytetów. To ten mariaż pasji i technologii sprawia, że udaje się ochronić winorośl przed palącym słońcem w porze gorącej i monsunowymi deszczami, w porze wilgotnej w skutek czego powstają wina godne medali.

Choć zlokalizowałem winnice na Bali to na razie nie udało mi się ich odwiedzić – co nie znaczy, że nie spróbowałem tamtejszych win – wystarczyło wybrać się po nie do lokalnego sklepu.

Nie najlepiej wspominam wina z Wietnamu – powstającym w górskiej miejscowości Dalat trunkom daleko jeszcze do światowej klasy. Jego producent ma w swoim asortymencie również orzeszki ziemne i soki z marchwi, wino zaś wymaga 100% uwagi. Nic więc dziwnego, że zwartość butelki ledwie nadawała się do picia i to nawet po zmieszaniu z wodą sodową albo, o zgrozo – Coca colą.

W Chinach oprócz najdroższych win z Bordeaux (oraz ich podróbek) na półkach sklepów znaleźć można wina lokalne – jeśli tamtejsi winiarze będą kopiować zachodnie wzorce równie skutecznie jak tamtejsi wytwórcy „markowej” odzieży to świat wina czeka chińska rewolucja.

Wina z Birmy!

Pisanie tego tekstu zacząłem tuż przed kolejną podróżą – do Birmy. Kończę teraz, już po powrocie, dzięki czemu dopisać mogę kolejny akapit. Tak, zgadza się, w Birmie też jest wino. Miną pewnie lata zanim będzie można o nim przeczytać w zachodniej prasie winiarskiej, co czyni jego degustację jeszcze bardziej emocjonująca. W położonej na brzegach słynnego jeziora Inle winiarni Red Mountain wina powstają z europejskich szczepów w importowanych z Węgier beczkach pod okiem francuskiego winemakera. Sztuczny twór, przeszczep?

Zamiast tracić czas na rozważania czy wino jest w Azji czymś naturalnym, wystarczy spróbować. Orzeźwiające Sauvignon Blanc, krągłe Shiraz -Tempranillo, słodkawy Muscat – jestem przekonany, że te wina obroniłyby się na niejednej międzynarodowej degustacji. A przecież Red Mountain to nie jedyna winnica w Birmie. Pierwsi winiarze pojawiły się w tym kraju o kilkanaście lat wcześniej niż pierwsze jaskółki demokracji – Maynmar Vineyard założono w 1999 roku, pierwsze, częściowo wolne wybory odbyły się w Birmie dopiero na początku Maja 2012.

Z winami z Azji jest jednak pewien problem – spróbować ich można tylko tu, na miejscu. Kilku winiarzy prowadzi eksperymenty z eksportem ale tych kilka czy kilkadziesiąt skrzynek rocznie trafi prędzej do Japonii czy na Malediwy niż do sklepów na zachodzie. Wyjście jest jedno – podróż. Plaże, palmy kokosowe, świetna kuchnia, fascynująca kultura. Powodów by wybrać się do Azji jest wiele.

Azjatyckie wino jest kolejnym, równie dobrym jak każdy inny. A będąc już tu, na miejscu warto na chwilę zejść z utartego szlaku tanich hoteli i ulicznych garkuchni, zajrzeć do nieco lepszej restauracji i zajrzeć w bardziej wykwintne oblicze Azji. Rzecz jasna będzie nieco drożej niż przy ulicznym stoisku z zupą z kluskami ale raczej nie trzeba obawiać się drenażu portfela – nawet te lepsze knajpy są tu wciąż tańsze niż odpowiadające im standardem restauracje w Europie. A azjatycka kuchnia w zestawieniu z azjatyckim winem smakuje lepiej niż kiedykolwiek dotąd.

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here