Strona główna Na tropie Wakacje w opuszczonym mieście

Wakacje w opuszczonym mieście

0
2070

Obiektami zainteresowania tych „podróżników”, jest to, co zwykle nie interesuje przeciętnych zwiedzających. Opuszczone miejsca i budynki, niejednokrotnie splądrowane przez miejscowych złomiarzy, to dla nich kwintesencja miejskiego piękna.

Urban exploration jest niestandardowym sposobem uprawiania turystyki. Ma w sobie coś z ekstremalnych podróży, jakiegoś rodzaju adrenaliny niczym łowcy tornad czy zwiedzanie brzydkiego Charleroi. Jego entuzjaści niejednokrotnie bardziej doceniają gruz i pył, niż lazur oceanu i zieleń palm. W ramach tego hobby wycieczka do Czarnobyla jest zdecydowanie cenniejszym doświadczeniem, niż wakacje na piaszczystej plaży.

Tragiczna historia miasta widmo

Prypeć to miasto w obwodzie kijowskim, założone 4 lutego 1970 r. jako osiedle dla pracowników położonej w sąsiedztwie elektrowni jądrowej Czernobylskaja. Nie wyróżniająca się niczym szczególnym miejscowość, dnia 28 kwietnia (czyli tuż przed obchodami Święta Pracy) stała się smutną, mroczną świątynią wydarzenia historycznego, które ówcześnie wstrząsnęło światem. Tuż po katastrofie w Czarnobylu w ciągu jednego dnia aż 50 tysięcy mieszkańców Prypeci musiało opuścić swoje domy. Wyludnione osiedla i budynki, place zabaw i restauracje, basen, kino i szpital – to wszystko stoi tam do dziś. Przeraża, jednocześnie fascynując.

W Czarnobylu z kolei, niegdyś zamieszkanym przez 15 tysięcy ludzi, obecnie przebywają głównie naukowcy. Ich limitowany czas zakwaterowania w mieście wynosi dwa tygodnie. Po jego upływie opuszczają teren na miesiąc, by ich miejsce zajęli kolejni badacze. Po katastrofie wokół elektrowni utworzono kilka częściowo zamkniętych stref. Obowiązuje tam surowy zakaz przebywania. Pomimo tego w okolicznych wsiach nadal mieszkają ludzie. Utrzymują się z rolnictwa. Mówi się, że promieniowanie w Czarnobylu ma taką moc, jak w centrum zanieczyszczonej Warszawy.

Fotografia ekstremalna

Robert na co dzień pracuje w agencji reklamowej w Dąbrowie Górniczej. Jest grafikiem. Jego pasją natomiast, uprawianą po godzinach, jest fotografia. Robert uwielbia robić zdjęcia. Początkowo uwieczniał na nich wszystko, co znalazło się przed obiektywem. Momentem przełomowym okazała się wizyta w położnych nieopodal miejsca zamieszkania opuszczonych zakładach chemicznych. To wtedy Robert złapał industrialnego bakcyla. Od tamtej pory „miejscówki” nieuczęszczane stały się głównymi celami jego fotograficznych eskapad. W jego portfolio można obejrzeć galerie zdjęć zrobionych w porzuconych cementowniach, szpitalach, koszarach i hutach. Interesująco przedstawiają się zdjęcia nieukończonego zamku w Łapicach, pałacu na wodzie rodziny Shaffgotsch, byłego urzędu miasta czy opuszczonego kurortu wypoczynkowego w Kozubniku.

Imponującą kolekcję fotografii możemy obejrzeć również na stronie opuszczone.com, prowadzonej przez dwóch zapaleńców postindustrialnych klimatów, podpisujących się ksywami: Chris i HumanTree. Znajdziemy tutaj nie tylko fotograficzny zapis opuszczonych zakładów i kopalń, ale i lotnisk, schronów, bunkrów, zakładów psychiatrycznych, basenów czy fabryk amunicji w całej Polsce. Witryna wzbogacona jest dodatkowo uwiecznionymi w kadrach „klimatycznymi” miejscami w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji a nawet Bośni i Hercegowinie oraz Kambodży. W jednym i drugim przypadku zdjęciom towarzyszy krótki opis emocjonalny. Same fotografie są natomiast utrzymane w ponurej kolorystyce, sprawiają wrażenie nawiedzonych pomników przeszłości.

Z szacunku do ruin

Miejscy eksploratorzy niechętnie odpowiadają mailującym do nich internautom, którzy zadają pytania o dokładne położenie przedstawionych w galeriach miejsc. „Tajemnica zawodowa” służy jak najdłuższej żywotności tych tajemniczych okolic. Uprawiający „urban exploration” ludzie traktują z szacunkiem obiekty swojego zainteresowania. Widzą w nich piękno niejednokrotnie większe niż w tłumnie odwiedzanych przez turystów zabytkach. Największym osiągnięciem w dziedzinie przez nich uprawianej jest wyprawa na Ukrainę – do Czarnobyla.

Plaża, morze czy podróż do „strefy”?

– Myśl kołatała się w głowie już kilka lat wcześniej, ale nie było sposobności. Aż pewnego dnia znajomy podrzucił mi linka do ogłoszenia o wyjeździe. Było pięć wolnych miejsc na czterodniową wyprawę. Decyzja zapadła, zanim przeczytałem do końca wspomniany post – opowiada Robert.

Wypowiedź uzupełnia anegdotą: – Najlepsze z tego wszystkiego jest to, że chyba dzień, czy dwa, po tym jak zdecydowałem, że jadę (nikomu wcześniej o tym nie mówiąc), rozmawialiśmy z żoną na temat naszych marzeń, planów itp. Padło wtedy hasło z jej strony: – „A jedź sobie do tego Czarnobyla, jak chcesz!”. Zareagowałem szybko: „a może być w maju?”

Wielbiciele opuszczonych „miejscówek” często spotykają się ze zdziwionymi minami swoich znajomych i rodziny. „Naprawdę nie ma lepszych miejsc na wycieczkę?” – padają pytania. Robert odpowiada: – Czy nie fajniej pokazywać coś, czego ludzie nie mają okazji widzieć (ani czasem o tym wiedzieć), niż na kolejnym serwisie społecznościowym wrzucać ku uciesze gawiedzi kolejne fotki z greckich plaż?

Zwykle na plażę jeździ z żoną. Nieobce mu są więc „pospolite” rozrywki. Zdjęć w kąpielówkach nie zamieszcza jednak na swojej stronie.

Śpiąc z nietoperzami

Kąpielówkami nie chwalą się również członkowie „Samodzielnej Grupy Rozpoznawczej Wataha”. W statucie swojego zrzeszenia, jako cel jego istnienia ogłaszają: „promowanie aktywnego wypoczynku i poszerzanie wiedzy z zakresu terenoznawstwa, kulturoznawstwa, historioznawstwa, itp.”. „Spotkania grupy odbywają się w duchu koleżeństwa, i wzajemnego szacunku.” – piszą o sobie. Jako że zrzeszają kilka osób rozproszonych po całej Polsce, spotkania w tym gronie odbywają się zaledwie parę razy do roku. Ich wyprawy mają jednak charakter dość niekonwencjonalny.

Jednym z osiągnięć podróżniczych Watahy jest wizyta w niedostępnej dla turystów części Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. To system bunkrów, ciągnących się pod ziemią aż przez trzydzieści kilometrów, stworzony przez Niemców w latach 1934 – 1944. Obecnie to także rezerwat dwunastu gatunków nietoperzy. Mieszka tu około trzydzieści tysięcy małych „batmanów”. Podróżując przez ogromne, całkowicie ciemne korytarze pod ziemią, mijając tory i dworce budowane przez niemieckich oprawców, uważając na śpiące cichutko gromady nietoperzy na ścianach, ma się wrażenie wycieczki po całkowicie innym świecie.

– Kiedy zgasiłam latarkę i wyciągnęłam rękę, nie mogłam dostrzegać nawet swojego ramienia. Było aż tak ciemno – mówi jedna z uczestniczek wyprawy. Grupa spędziła w sieci bunkrów cały dzień i jedną noc, robiąc sobie bazę wypadową w jednej z komnat opatrzonej napisem „Rauchen Verboten!”. Tutaj zostawiali swoje rzeczy, rozkładali śpiwory, przyrządzali jedzenie na przenośnych butlach gazowych – miejsce oświetlali wkładami do zniczy. Ktoś zawsze czuwał na warcie.

Wyjątkowo „żywy” Czarnobyl

„Wataha”, zanim wybrała się do MRU, miała już na swoim koncie podróż do Czarnobyla. „Pierwszym, co zwraca uwagę w zonie – pisze Paweł (ksywa Wolv) w swojej relacji z podróży – jest wyjątkowo bujna roślinność. Jeśli ktoś wyobraża sobie teren skażony, jako wypaloną słońcem pustynię, czeka go spore zaskoczenie. Wszystko wskazuje na to, że to, co zaszkodziło człowiekowi, na naturę zadziałało stymulująco”. Dodaje jeszcze, że kolejnym zaskoczeniem są ludzie zamieszkujący okolicy Czarnobyla. Ci, wbrew fantastycznym wyobrażeniom przybyszów, prowadzą całkiem zwyczajne życie. „Ludzie spokojnie chodzą po ulicach, jeżdżą rowerami, prowadzą (jednogłowe!) konie i krowy” – czytamy opowieść Wolva.

Robert z kolei mówi o tym, co dla odmiany nie zaskoczyło go w Czarnobylu: „Na pewno nie diabelski młyn, basen i inne znane obiekty, których zdjęć są wszędzie tysiące. One się już po prostu opatrzyły, ale oczywiście nie mogłem tam nie być. Byliśmy jednak w wielu miejscach mniej uczęszczanych np. w ośrodku wypoczynkowym dla dzieci, na terenie radaru  „Oko Moskwy (Duga)” czy na dachu bloku reaktora nr. 5 i 6. Ciekawe i ekscytujące były też wspinaczki na dźwigi portowe” – przekonuje.

Od wesołego miasteczka do szkolnej biblioteki – smutna ścieżka historii

Wspomniane wesołe miasteczko  nigdy nie zostało otwarte. Wielkie otwarcie miało się odbyć 1 maja 1986 roku. Gdy opuszczona Prypeć nie była jeszcze tak zniszczona i splądrowana, można tu było znaleźć pierwszomajowe wstęgi i transparenty z hasłami. Tuż przed katastrofą całe miasto było gotowe do obchodów święta. Ale go nie doczekało. Paweł wspomina szkolną bibliotekę w Prypeci.

„Duże pomieszczenie, które niczym podczas powodzi zalewa fala książek, gazet i wszelakich papierów. Smutne resztki szafek, urna do głosowania z młotem i sierpem, natrafiliśmy na wydanie gazety „Prawda” z 21 marca 1986 roku” – pisze.

Wspomina też o oglądanej razem ze znajomymi panoramie okolic, widocznej z dachu wieżowca. „Widzieliśmy niemal wszystkie punkty – hotel, wesołe miasteczko, szkołę, a nieopodal słynny czwarty reaktor”.

Strefa – instrukcja obsługi

SGR Wataha wybrała się do Czarnobyla w ramach wykupionej wycieczki. Natomiast czterodniowa wyprawa Roberta to podróż na własną rękę.

– Większość wyjazdów z Polski odbywa się na zasadzie przejazdów autokarem, krótkiego pobytu w strefie (bardzo krótkiego), zwiedzania Kijowa. Z tego, co słyszałem, to można się zamknąć w 1000 zł. Z kolei nasza ekipa nastawiła się na wydatek rzędu 3000 zł i są to koszty pokrywające przelot, wszelkie zezwolenia, przewodników z samochodem, hotel i posiłki przez cztery dni – opowiada Robert.

Jego zdaniem taki sposób zwiedzania to zdecydowanie lepszy wariant podróży: – Wycieczki organizowane przez biura są zwykle bardzo ograniczone. Większość obiektów widzi się tylko z okien autokaru. W cenie kilkuset złotych nie ma szans, aby wykupić wszelkie niezbędne pozwolenia. Duże grupy nie są na miejscu mile widziane. Pierwszego dnia mojej wyprawy, gdy wychodziliśmy z terenu zatopionych barek i łodzi, pojawiła się spora, autokarowa wycieczka, ale momentalnie została przez służby wycofana z terenu m. in. z powodu braku pozwolenia na wejście, jak i na pewno z przyczyn bezpieczeństwa.

– Nie wyobrażam sobie czterdziestu osób chodzących i wspinających się na wielkie dźwigi portowe. Zwarta i mała grupa jest w stanie sobie pomagać i mieć się na oku. My używaliśmy na bieżąco krótkofalówek – dodaje.

Krajoznawcze plany

Zapytany, czy odwiedzi jeszcze strefę, odpowiada z dystansem: – Wypady na pewno będą, ale czy do strefy? Tego nie wiem. Chętnie pojechałbym tam jeszcze raz i spojrzał na wszystko spokojnie i z dystansem, bo tempo majowej wizyty nie ułatwiało dłuższego myślenia nad kadrami.

Tymczasem jako miejsce, które zrobiło na nim największe wrażenie, wymienia inną wyprawę: – Eksploracja szpitala w Oleśnie z 2006 roku – klimat tego miejsca był jak do tej pory niepokonany. Chyba nawet przez „Strefę”. Duszne piwnice, zakurzone strychy i wszechobecne jeszcze wtedy szpitalne wyposażenie pozostały mi do tej pory w pamięci.

SGR Wataha ma w planach odwiedzenie terenu katastrofy Tunguskiej, na 2015 rok planują z kolei wizytę w Japonii – cel: Hiroszima.

Wspaniałe uzależnienie

Fani „urban exploration” mówią, że ich hobby to nałóg, choroba, „wspaniałe uzależnienie”. Dla nich każdy, nawet najmniejszy opuszczony budynek posiada swój niepowtarzalny urok, wyróżnia się na tle całkowicie „normalnego” krajobrazu. Plądrując, choć nie w celu zniszczenia, ale dla niezapomnianych wrażeń i ciekawych fotografii, nie raz muszą zmagać się z furią rozwścieczonych stróżów, czy nieufnie nastawionych miejscowych. Żałują, że opuszczonych miejsc ubywa, burzy się je, by stawiać nowe osiedla i nowe zakłady. Drażni ich też „działalność” złomiarzy. Trzeba jednak przyznać, że ich niestandardowe hobby to wyraz nieprzeciętnej wrażliwości na piękno dostrzegane w mijającej historii. „Chcemy znaleźć wszystko, co warte zobaczenia i poznać wszystkich wartych poznania” – pisze na swojej stronie Chriss.

BRAK KOMENTARZY